Zbiór wierszy-miłość,nadzieja,tęsknota,przyjazń,radość: Barbakan warszawskimiłość,nadzieja,tęsknota,przyjazń,radość,wiersze,miłosne,romantyczne,zbiór wierszy,pragnienie, o przyjazni, samotność, zbiór wierszy, wiersze, wiosna, wiara, dla zakochanych, pisarze, dziękuję, znani poeci, ciebie, nadzieja, dobranoc, piękna, , tęsknie, miłość, tęsknota, romantyczne, dzień dobry, przyjazń, jesteś, o miłości, radość, wiersze miłosne, wierszyki miłosne

Blogroll

czwartek, 29 września 2011

Barbakan warszawski



Jeśliście mnie zbudzili, wydarli spod cegły
I z tych krużganków patrzeć przed siebie kazali,
Rozsuńcie jeszcze ściany, chcę bardziej rozległy
Ogarniać z baszty widok; za mury i dalej
Z brzegów stromych spozierać; za wiślane łęgi,
Za lasy i piaszczyska, w równinę szeroką,
Lecieć tędy jak ongi strażujące oko
Leciało z górnych blanków i po widnokręgi
Opasać, co jest moje...

Wiało stąd Mazowszem,
Szumiały tłuste pszczoły i olszyste drzewa,
Na polanach trawiastych wiatr trząsł głuchym owsem,
Pieniły się stokłosy i szorstka kostrzewa,
A zimą między sosny, w ośnieżoną zieleń
Wchodził, cicho stąpając, czarodziejski jeleń
I z rogów złotych ogniem wigilijnym świecił.

Pamiętam tę urodę. Cicho biegły rzeki,
Dziś jeszcze senna fala na tym brzegu pluszcze;
Lecz w korzeniach drżał pomruk, szedł gowor daleki,
Piorun w dęby uderzał, paliły się puszcze:
Łuny stały na czatach. Wiatr pożary niecił.
Poszedł wtedy rozcinać mieczem wiek po wieku,
Kto spać w tym kraju kładł się z otwartą powieką:
Chrobry mierzył Południe, Północ - Krzywousty,
Na podzwonne, na smutny pogrzeb Jagiellonów
Batory z dział bić kazał do cerkiewnych dzwonów -

A naród gnał już, jęczał saniami w zapusty
I na równinie tłumnym zakręcał kuligiem,
Konie rwały po śniegu ognistym wyścigiem,
Smoła w pędzie płonęła i z biczów trzaskali!
Aż wiatr pogasił światła, na głowni siadł pustej
I wszystkie drogi przysuł zawieją.
Co dalej?

Rozsuńcie jeszcze ściany. Patrzeć mi kazali.

I oczy wytężałem czerwone. Lecz bladły.
I przepatrzeć tę ciemność pragnąłem. Daremnie!
Zerwały się kamienie nad sercem, upadły,
Gruz pękał na fortecy i sypał się we mnie,
Trzeszczały krokwie stare, rozpełzło się próchno,
Słyszałem, jak most runął, strzelnice jak głuchną,
Jak miecz rycerze łamią, odchodzą bezsłowni.
...Puchacz usiadł na dachu i błyskał z czatowni.

Lepiej było zejść niżej, skryć się, zapaść na dnie,
Ruiny zgruchotane roztrącić bezładnie,
Zakopać się w piwnicach, w duchocie, pod ziemią,
Mchem się powlec i żywcem zamurować w mury:
Baszty w ścianach zastygły kominem do góry,
Na spodzie puste fosy, długie trumny, drzemią.

Tu w dole nic nie słychać: czasem tupot nagły
Po ulicach przeleci, odbije się głucho,
To pewnie lud powstaje, ma nóż za pazuchą
I dźga nim zdrajców. Słyszysz? - tłumy ich dopadły
I Kossakowskich w nocy łbem po bruku wloką.
To stąpa zemsta.
- Słyszę, oddycham głęboko.

Aż odszedł król ostatni.
Nad kopcem mych gruzów
Sępy leciały krzycząc, że miasto wyjedzą
I ciągnęły za wojskiem cesarza Francuzów,
l ziemie stratowane obsiadały miedzą
Szpalerami szkieletów, ptaki trupożerce,
Jadły mózg z ciepłych czaszek, gryzły martwe serce.

A jednak ktoś mnie budził. Ktoś tu biegł pod wieczór
W mundurze Nowym Światem; w noc po Starym Mieście
Lud ciągnął pod Arsenał. Ktoś mię wtedy przeczuł,
Dosłyszał w grudach ziemię po cichym szeleście,
Jak sypie się ocknięta i w głąb się obsuwa,
Sto razy pognębiona, kopytem rozbita,
Pije krew rozlewaną i na grobach czuwa.

Okrutna rosa schnie już i nowa krew świta.

Szopen jechał na koncert, a Julo do Sally
Na podróżnym tłumoku pisał pożegnanie:
\"Ojczyzno miła, żegnaj!\" - i długo płakali,
Gdy w kwietniu krzykiem wiosny wybuchły łganie
I gdy w liściach wrześniowych, na wiorstach szesnastu,
Paskiewicz tłumem zaległ, wybił oczy miastu
I kraj cały w ślepocie pogrążył, poszarpał,
Kibitkami rozdzwonił, wywieszał na szkarpach.

Nie płaczcie, matki-wdowy, teraz ani później,
Ile razy was listem przestraszą podróżni,
Ile razy nadzieję straconą przywiozą,
Z Lipska książki tajemne i pisma z Paryża:
Jeszcze tej ziemi cierpieć, otrząsać się grozą
W kościele Karmelitów i klękać u krzyża.
Poecie to wyśpiewać, niech kocha i bluźni.

Bo czy ją świat usłyszy? Wciąż natęża słuchów,
Przez sen krzyknęła znowu: ze strzelby łatanej,
Na podmokłych ostępach, z podlaskich wydmuchów
W kozacki pułk celuje, do papachy ruskiej,
Postrzały leczy błotem, pajęczyną rany,
I krzyczy do Europy chłopstwo księdza Brzóski.

Aż krzyk się zmienił w szepty, a szept - w zamyślenie,
Zamysły - w gniew palący i poszły kurendą
Wokół, po całym kraju i krążyć tak będą,
Spowiadać się z sekretów, wywoływać cienie,
Krzyże w lasach listowiem owijać tajemnie,
Serce szczepić do buntu, ćwiczyć do ostatka,
W każdy wieczór wspominać będzie każda matka:
Podjudzaj dumę, ziemio - już nienadaremnie!

Bo wyjdzie z twoich czadów, od guseł odwyknie,
W zecerni się zaczai, w robotniczych czcionkach,
Rozda broń, zwoła wojsko i potem, gdy krzyknie
I mundury posieje na krakowskich łąkach,
A żołnierzom iść każe wszystkiemu na przekór,
Nie cofaj się bezwolna, nie ujdziesz tym rękom,
Tej sile, którą wezwał i mieczom, co przekuł!
Nie odda cię za piękność królewskim Łazienkom
Ani chłopom za biedę, ani panom za nic,
Zwalone ściany dźwignie, słup wbije u granic,
Opornych będzie karał, a odór piwniczny
Powiewem swego płaszcza rozpędzi daleko
I powietrze wolności przywoła tragicznej,
By z otwartą umierać i żyć tu powieką.

Podniósł nas. Czuję w głębi ruch mojego muru,
Dźwignięte ściany rosną, piwnice otwarto,
Kto woła mnie, bym wstawał i bym piął się górą,
Zaciskał pas kamienny i świecił tu watą.
Czuję, jak gruz się kruszy, odpada spod cegły.
Widzę miasto i wolność.
Patrzcie ze mną dalej,

Rozsuńcie jeszcze ściany. Chcę bardziej rozległy
Ogarniać z baszty widok.
Tak mi tu kazali.

Pisałem to rok temu.
Dziś, gdy szukam rymu,
Co przyszłość miał tym murom wywróżyć obronnym,
Nie mogę słowa znaleźć, czuję zapach dymu,
Gruz pod stopą i w dźwięku się gubię podzwonnym,
Ach, jak innym niż echo w tych wierszach użyte,
Echo dział, armat króla, Batorowej sławy -
Dziś, gdy piórem dotykam się ruin Warszawy,
Nie przyszłość jej mam w oczach, lecz grobową płytę.

Ten poemat miał rozwiać mrok na horyzoncie,
By z barbakanu Prusy było widać nasze,
Jak patrol na północnym posuwać się froncie,
Brać ziemie aż do morza i ustawiać straże,
Potem na Wschód miał krzyknąć, bo Rzeczpospolita
Przecieka tam przez palce, jak woda ze sita,
Na Wschód, za śliską przełęcz, gdzie siadłszy okrakiem
Jedziesz w przepaść z Maryją i święconym znakiem,
A w stepach grają czajki, wiatr bodiaki pędzi,
Dziki wiatr na Jagiełłów bezludnej krawędzi.

Nie dla pustej to wszystko miał mówić przechwały
Ani by naród w pysze doskonalić próżnej,
Lecz aby stanął lud mój podobny do skały
I nie wlókł się po wiekach w niewoli podróżnej,
Kaleka przetrącony, co wyciąga ręce
Do możnych tego świata jak po kęs jałmużny,
Po wolność utraconą! Nie, już nigdy więcej!
Słowa te miały rosnąć jak mur odnowiony,
Obronny i zdobywczy, widny z każdej strony,
A barbakan miał bramy otworzyć forteczne,
Bramy na świat - i wolne już po wieki wieczne
Dać Polsce wrota Rzymu.

Tak myślałem i śniłem...
Dziś gdy szukam rymu,
By pod szerokim łukiem tej wolnej przenośni
Ustawić posąg kraju, jak mu wola boża
Łacinę polską wargą kazała najgłośniej
W Północ ze Śródziemnego rozpowszechniać Morza;
Gdy myślę, by z marmurów ponad muskuł mocy
Wydobyć lot anielski i wzbić go wysoko
Kręgiem, który nad Polską wpisali prorocy
I taki kościół u nas zbudować opoką,
Niezmożoną przez piekło...
Dziś gdy szukam rymu
I gdy patrzę przed siebie, dokoła lub górą,
Zewsząd groza pod chwiejne stacza mi się pióro,
Naród, zamiast na szczycie, znowu widzę na dnie,
Kurz wojny gryzie w oczy, opada bezwładnie
Na stargane chorągwie, na bezczestne czoła -
Dziś gdy patrzę przed siebie i szukam dokoła,
Jakim zniszczenie nasze przyrównywać dziełom,
Z Rzymu po całej Polsce widzę Colosseum.

Ach, bo pognali znowu saniami w zapusty
I po równinie tłumnym jechali kuligiem,
Konie rwały po śniegu ognistym wyścigiem,
Smoła w pędzie płonęła i biczem trzaskali...
Z wielkości samotniczej dźwięk pozostał pusty
I groby wśród jałowców.
Co dalej, co dalej?!

Jedno nam ocalało przestrogą okrutną,
Że wolność jest w tym kraju więcej niż tragiczna,
Że bić się o nią trzeba jak żołnierz o Kutno,
Gdzie krwią spłynęła każda wierzba okoliczna,
Jak o Lwów, jak o Modlin; jak o każde miasto
Nad naszą się dywizją biła jedenastą
Pallas-Atene, bóstwo męstwa i rozumu...

Bo bił się żołnierz chrobry, padał chłop przy chłopie,
(Śród nas dziś o tym głucho i milczą w Europie),
Z bagnetem szedł po nocy, gdy spało żelastwo
I gdy czołgi czekały, aż zrobi się jasno,
Bagnetem szuka serca w niemieckim mundurze,
W lasach płoszył je szturmem, kłuł przez serce w ziemię
I tak ją krwią polewał piechur po piechurze,
Baterie tak wołały, tak dzwoniło strzemię,
Wiedzione przez boginię męstwa i rozumu...

Gdy zgaśnie czas wojenny, gdy ziemia odkwitnie,
Tłuste pszczoły gdy wzlecą z lipowego szumu,
A w polach malowanych srebrnie i błękitnie
Znowu śród sianokosów polska wieś spokojna,
Jak buko liczny siądzie na Mazowszu motyl -
Uwierzcie, czas ten będzie tak groźny jak wojna,
Lwy niech się wtedy lęgną u morskich Termopil,
Lwy w jamach Westerplatte! Z warszawskich katakumb
I z tych ścian pełnych dzisiaj bilijnego płaczu
Drabinę niebotyczną wyprowadzi Jakub
I najtrudniejsze gwiazdy nam przyszłość wyznaczą,
A naród, cały naród, jak sięgnąć daleko
Dzień i noc patrzeć musi otwartą powieką
W źrenicę przeznaczenia, w Rzym na Wielkiej Wiśle.

Muzo dziejów! Myślałem tak i dziś tak myślę.
A zapytacie, z czego wziąć siłę i wznosić
Po nie wiadomo który raz poczęte dzieło,
Czy śmierci nie za mało, katakumb nie dosyć,
Gdy tyle ognia zgasło, tyle krwi spłynęło,
Z czego ludzi budować, gdy okrutne cięcie
Po twarzy i po dziejach przeszło znów jak skaza,
Powiadam wam - jest jedno na wszystko zaklęcie
I jedna nieprzebyta jest przed nami kolej,
Czy to kogo upaja, czy to kogo boli:
Z żelaza muszą powstać Polacy, z żelaza.

Kask nad czołem geniuszu i włócznia przy boku -
Taki posąg narodu powstanie, Pallado,
Nad miastami w ruinach i nad losem w mroku,
Nad nie uśpioną nigdy w tym kraju zagładą.

Miecze błysną i sława, nasz arsenał dumny,
Plac opromienia, zamek, katedralne ściany,
Króla, co w przeszłość patrzy z wyniosłej kolumny
I lud, co znaku czeka na murach zebrany.
I wtedy niech się Boży sąd nad nami stanie
I wyrok z gwiazd niech spada zaświatowym szumem:
Wyjdźcie wiekom naprzeciw przez most w barbakanie
Świecić włócznią i czołem, męstwem i rozumem.


Wierzyński Kazimierz


0 komentarze:

Prześlij komentarz